Gawęda: Podsumowanie 2020 roku

Podsumowanie 2020 roku

Opublikowano: 09 stycznia 2021 (reupload)

Jeśli miałbym opisać 2020 r. tytułem piosenki, padłoby na It's the End of the World as We Know It zespołu R. E. M.

Miniony rok miał być dla mnie okresem wyluzowania i odpoczynku. Miałem nie zmuszać się do grania w gry, które nie dają mi satysfakcji oraz nie tracić czasu na opracowywanie materiałów na ich temat. Powiedziałbym, że udało mi się to połowicznie. Jeszcze przed zeszłorocznym podsumowaniem działalności opublikowałem dwie części Wielkiego Poradnika Pillars of Eternity – jedną poświęconą głównym mechanikom sterującym rozgrywką, druga dotyczyła metod obliczania i maksymalizowania obrażeń. O serii Obsidianu zawsze piszę z pasją, więc jest to coś, co na pewno będę kontynuował w 2021 r. Jakiś czas temu zacząłem również wbrew wcześniejszym deklaracjom wrzucać sprawdzone buildy postaci. Obie części Pillarsów chciałbym szczegółowo opisać, tworząc przy tym m.in. bazę wszystkich przedmiotów z ich lokalizacją czy poradniki dla każdej klasy, które opisywałyby ukryte synergie poszczególnych talentów i zdolności w połączeniu z ekwipunkiem. Czasami mam wrażenie, że mógłbym grać wyłącznie w Pillarsy, tak jak dawniej grałem niemal wyłącznie w gry na Infinity Engine. Content na blogu i tubie pojawiałby się wówczas częściej, ale byłby dużo bardziej niszowy.


Miałem olać opisywanie świeżo ukończonych gier w dziale SUBIEKTYWNIE, ale przejście i splatynowane w styczniu Children of Morta oczarowało mnie na tyle, że chciałem tej grze poświęcić nieco miejsca na blogu. Kolejnym impulsem do pracy było rozczarowujące demo z pierwszego pokazu rozgrywki Baldur’s Gate III. Swoje rozgoryczenie doprawione nutką nadziei wylałem w tekście: Ile Baldura zostało w Baldur’s Gate III. Mieszany odbiór wpisu i świadomość, że znów traciłem mnóstwo czasu na ubranie w zdania swojej niechęci, po raz kolejny zakwestionowało sens prowadzenia przeze mnie bloga. Ideą powinno być przecież pisanie o swoich pasjach. Dwa tygodnie później zostawiłem nawet notkę pożegnalną o zakończeniu działalności i wreszcie czułem, że odpoczywam. Przynajmniej przez jakiś czas.


Kiedy jednak zmierzyłem się w końcu z odwlekanym do tej pory (ze względu na długość) Pathfinder: Kingmaker, nie mogłem się powstrzymać od przeanalizowania gry. Zamiast więc wymieniać się komentarzami podsumowującymi wrażenia, napisałem kolejną ścianę tekstu. Na discordowym kanale #crpg naszej małej patologicznej społeczności wielbicieli RPG-ów z wykopu długość moich tekstów stała się już memem. To właśnie 300 godzin spędzonych w ubiegłym roku z komputerową adaptacją Pathfindera skłoniło mnie do ponownego pisania, a to zbiegło się również z ogłoszeniem Avowed przez Obsidian Entertainment. Dla fana Pillars of Eternity był to niesamowity news, po którym nie mogłem ukryć entuzjazmu i musiałem przerwać milczenie.


Ostatecznie z nowym zapałem zainwestowałem w dodatkowy dysk zewnętrzny 4TB na przechowywanie zapisów z rozgrywki. Nie montuję już filmów o każdej ukończonej grze. Odpuściłem więc realizację videoanalizy The Outer Worlds. W ubiegłym roku stworzyłem na youtube właściwie tylko trzy materiały z cyklu SUBIEKTYWNIE: Sword Coast Legends, Rage of Demons DLC i Kasumi Stolen Memory DLC. Co prawda mam zamiar zrealizować kilka filmów na mniej oczywiste tematy, ale chcę to zrobić na spokojnie. Wydatki sprzętowe pod kątem bloga po raz kolejny sprawiły, że zastanawiałem się nad skorzystaniem z Patronite, ale moja działalność jest na to zbyt niszowa i chyba przede wszystkim – niesystematyczna. W związku z tym uruchomiłem opcję DONATE. Doceniam Wasze wsparcie!


Miłość w czasach zarazy

Epidemia koronawirusa dla wielu była idealną okazją, by w 2020 r. spędzić więcej czasu przed komputerem. Gry video i streaming stały się chyba dominującą rozrywką w ubiegłym roku. Niestety sam nie skorzystałem z dodatkowego wolnego czasu. W firmie, w której jestem zatrudniony, praca zdalna jest niemożliwa, a w moim wydziale razem z kolegą z biura byliśmy jedynymi osobami, które nie pracowały rotacyjnie w czasie epidemii. Dzień w dzień siedzieliśmy biurko w biurko, aż kolega dostał typowych objawów korony i udał się na L4. Tydzień czekał na wynik i dopiero kiedy otrzymał pozytywny, przełożeni przejęli się tym, że mogłem się od niego zarazić. Reakcja spóźniona, bo przez cały ten czas wbrew własnemu sumieniu chodziłem do pracy i wykonywałem swoje obowiązki, mając kontakt z ludźmi. Robić trzeba, bo szef powtarzał, że przecież nie zamknie placówki, nawet jeśli połowa personelu leży w domach rozłożona. Takie są realia w Polsce, że rygor sanitarny jest tylko na pokaz, a na co dzień zaklina się rzeczywistość i udaje, że wszystko jest w porządku. No ale doczekałem się w końcu testu i kwarantanny, więc przesiedziałem te 10 dni w domu i zgodnie z przepisami wróciłem do pracy… wciąż bez wyniku na obecność koronawirusa. Po paru dniach przyszedł, negatywny – jak żartował kolega: nawet wirus mnie nie chce.


Spożytkowałem jednak kwarantannę w całkiem przyjemny sposób, przechodząc po raz trzeci The Outer Worlds i testując pierwszy z dwóch zapowiedzianych dodatków. Miałem też czas opisać swoje wrażenia na blogu, kończąc w ten sposób tekst zapoczątkowany jeszcze w listopadzie 2019 r. Co jednak ważniejsze poznałem w czasie kwarantanny fantastyczną dziewczynę, która sprawiła, że 2021 rozpocząłem z nadzieją i wszystko jest na dobrej drodze, więc mam nadzieję, że będzie to trwało. Dzieli ze mną hobby i już miałem okazję przejść jedną z polecanych przez nią gier, a w najbliższym czasie za jej sprawą sięgnę zapewne po jakiegoś JRPG. Oczywiście mniej mam teraz czasu na granie i pisanie, ale niczego nie żałuję, tym bardziej że z jej wyrozumiałością łatwo utrzymać zdrowy balans podzielności uwagi. To właśnie dzięki niej nie rozpocząłem tego wpisu słowami, których użyłem w podsumowaniu 2019 roku.


Blogowy plebiscyt

Moje zeszłoroczne doświadczenia związane z grami wypadają jednak dość ubogo. Głównie przez ogrom czasu poświęcony na Kingmakera. Z pamięci trudno było mi nawet odtworzyć listę ukończonych gier, więc posiłkuję się przy tym rozpiską ze Steama.

Gry ukończone po raz pierwszy:

  • Children of Morta
  • Pathfinder: Kingmaker – Enhanced Edition
  • Jurassic World: Evolution
  • The Dark Eye: Chains of Satinav
  • Dex
  • Baldur’s Gate III (Wczesny Dostęp) (x2)
  • Solasta: Crown of the Magister (Wczesny Dostęp)
  • Danganronpa: Trigger Happy Havoc

Gry ukończone ponownie:

  • Mass Effect (x2)
  • Mass Effect 2
  • Mass Effect 3
  • The Outer Worlds
  • Baldur's Gate

Dodatki ukończone po raz pierwszy:

  • Darkness Over Daggerford DLC do Neverwinter Nights: Enhanced Edition
  • Wildcards DLC do Pathfinder: Kingmaker
  • Varnhold’s Lot DLC do Pathfinder: Kingmaker
  • Beneath the Stolen Lands DLC do Pathfinder: Kingmaker
  • Peril on Gorgon DLC do The Outer Worlds

Dodatki ukończone ponownie:

  • Bring Down the Sky DLC do Mass Effect (x2)
  • Kasumi Stolen Memory DLC do Mass Effect 2
  • Project Overlord DLC do Mass Effect 2
  • Lair of the Shadow Broker DLC do Mass Effect 2
  • Arrival DLC do Mass Effect 2
  • From Ashses DLC do Mass Effect 3
  • Leviathan DLC do Mass Effect 3
  • Omega DLC do Mass Effect 3
  • Citadel DLC do Mass Effect 3

Pożeracze czasu:

  • Book of Demons
  • Void Bastards
  • Mass Effect 3 Multiplayer
  • Pillars of Eternity
  • Pillars of Eternity II: Deadfire


Nagroda Gra Roku – Pathfinder: Kingmaker

Jeśli czytaliście moje wpisy o Kingmakerze, to wybór tego tytułu może Was zdziwić. Sporo z tych 300 godzin spędzonych z grą wynika wyłącznie z mechanizmów rozgrywki zaprojektowanych jako time sink. To właśnie one sprawiają, że głównej kampanii fabularnej mam sporo do zarzucenia, bo jej ukończenie zajęło mi około 230 godzin i jeśli miałbym się z nią mierzyć ponownie, to tylko na poziomie trudności Unfair, stosując power buildy własnoręcznie zaprojektowanej drużyny w celu zdobycia osiągnięcia. Wielu porównuje Kingmakera do Baldur’s Gate, ale trójwymiarowy silnik gry (powtarzalne assety graficzne), zasady, które wyewoluowały z D&D 3.5 i przede wszystkim ograniczona przez postęp fabularny eksploracja świata zbliżają komputerowego Pathfindera raczej do Neverwinter Nights 2 czy nawet jeszcze bardziej liniowej serii Icewind Dale. Sztuczne bariery w postaci niewidzialnych ścian i zapalników czasowych skutecznie ograniczają metaplanowanie rozgrywki, które tak bardzo cenię w Baldurach i Pillarsach. Niemniej jednak sposób zrealizowania potyczek w czasie quasi-rzeczywistym z aktywną pauzą (fani turowych walk od jakiegoś czasu cieszą się alternatywnym trybem rozgrywki) oraz mnogość dróg rozwoju postaci czynią rozgrywkę niesamowicie miodną. I tu pojawia się Beneath the Stolen Lands DLC, które wydestylowało z Pathfinder: Kingmaker to, co najlepsze, pozwalając z poziomu menu stworzyć drużynę, która przemierzać będzie generowany proceduralnie loch, mierząc się z potworami, awansując na wyższe poziomy doświadczenia i łupiąc coraz potężniejsze skarby. To właśnie nie stricte podstawowa wersja gry, a ta część składowa zakupionego pakietu oddała w moje ręce wyśmienitą symulację systemu RPG Pathfinder, windując grę na topowe miejsce wśród tytułów ogranych w 2020 r.


Nagroda Największe rozczarowanie – Baldur’s Gate III (Wczesny Dostęp)

Nie lubię serii Divinity: Original Sin, bo walka wydaje mi się w tych grach okropnie monotonna i nudna. Pierwszy pokaz trzeciego Baldura, który przypominał reskin D:OS-ów mocno mnie rozczarował, ale wciąż miałem nadzieję, że świat Zapomnianych Krain i licencja Dungeons & Dragons 5E sprawi, że będę się dobrze bawił. O ile Lariani w zaprezentowanym wycinku gry dowieźli setting, odniosłem wrażenie, że nie potrafią zachować wiarygodnej skali opowieści, którą czułem ostatnio np. w stareńkiej Pool of Radiance. Coś, co saga o potomku Bhaala idealnie prezentowała, podnosząc wagę wydarzeń stopniowo z części na część, z rozdziału na rozdział. Baldur’s Gate III nie ma tego klimatu, tej eskalacji. Zaczyna się w apogeum i zrzuca boleśnie na ziemię. Eksploracji kameralnego świata gry Larian Studios brakuje tej magii przygody znanej z serii BioWare’u. Nie uświadczyłem żadnych dużych, samodzielnych wątków pobocznych, a jedynie labirynt ślepych zaułków ukierunkowanych w stronę głównej linii fabularnej.


Całość pogrążyła dla mnie źle zaprojektowana rozgrywka. Zamiast gry na zasadach D&D 5E dostałem grę w uproszczonej wersji tej mechaniki, pozbawionej wielu opcji taktycznych, jednocześnie ze wciśniętymi na siłę systemami znanymi z serii Original Sin. Efekt tego jest taki, że dzieją się rzeczy, które zgodnie z zasadami D&D dziać się nie mogą. Fundamentalne elementy mechaniki tracą sens i pierwotny cel istnienia. W Baldur’s Gate III krytyczne pudło może zabić cel ataku, więc Klasa Pancerza nie działa! Ekonomia akcji nie istnieje, bo czekających na swój ruch wrogów można w nieskończoność zasypywać kolejnymi eksplodującymi beczkami, przerzucanymi z plecaków całej drużyny, nie tracąc przy tym żadnej z okazji do działania w trwającej właśnie turze. Brak tu nawet taktycznych dylematów, przez zredukowanie większości zagrywek do formy akcji bonusowej. Nie mam nic przeciwko turowej walce, ale ta obecnie nie egzekwuje limitu akcji ani nawet nie rozpatruje poprawnie inicjatywy. Poza tym Lariani chcąc zminimalizować liczbę pudłujących ataków, podnieśli HP przeciwników, co wbrew pierwotnym oczekiwaniom znacznie wydłużyło walki, jednocześnie czyniąc magię mniej skuteczną, bo m.in. nie wzmocniono zaklęć skalujących się z HP celu, nie zwiększono obrażeń zaklęć, które w przeciwieństwie do ataków bronią są limitowanym zasobem strategicznym, ale też obniżając KP przeciwników, nie obniżono w ten sam sposób ich rzutów obronnych. Najgorsze, że ludzie uciszający krytykę stwierdzeniem, że gra jest wciąż we wczesnym dostępie, nie rozumieją, że wymieniane problemy nie są efektem bugów, ale właściwością projektową gry. Po prostu pewne elementy tak działały w Divinity: Original Sin II i będą tak działać i tutaj. Te niepasujące, jak np. możliwość uczenia się wszystkich zaklęć ze zwojów (tak, mój mag wpisywał nawet czary kapłańskie do księgi), zostaną zapewne wykluczone, ale mechanizmy rozgrywki najpewniej nie ulegną większym zmianom.


Krótko mówiąc, Baldur’s Gate III wygląda jak reskin Divinity: Original Sin 2 z amatorskim modem upodabniającym grę do Dungeons & Dragons 5E. Miliony niedzielnych graczy znów będą zachwycone i pewnie okrzykną tzw. trzeciego Baldura erpegiem wszechczasów. Pozostanie tylko rozgoryczenie fanów D&D za psucie wypracowanego przez lata balansu i wywalenie do śmieci funkcjonalnych zasad systemu. Fani D:OS-ów przyzwyczajeni do automatycznego sukcesu wyprowadzanych ataków i rzucanych zaklęć też kręcą nosem, bo mają problem z przełknięciem obecnej w D&D losowości i konieczności wypracowania sobie przewagi.


Nagroda Największe Pozytywne Zaskoczenie: Danganronpa: Trigger Happy Havoc

Jako ktoś, kto w grach stawia przede wszystkim na gameplay, miałem problemy usiedzieć nawet przy tak dobrych historiach jak The Wolf Among Us. Ilekroć grałem w kolejne sezony The Walking Dead, zagłębiałem się w Tales from the Borderlands, Game of Thrones czy Life is Strange, z niecierpliwością zerkałem na zegarek, wyczekując finału bieżącego epizodu. Nawet zaliczone w minionym roku The Dark Eye: Chains of Satinav wymęczyło mnie swoją nudną formą rozgrywki point & click. Gdyby moja luba nie poleciła mi Danganronpy, pewnie nigdy nie spróbowałbym zagrać w żadną powieść wizualną. Danga wciągnęła mnie jednak tak bardzo, że przesiedziałem przy niej niemal 40 godzin na przestrzeni zaledwie kilku dni.


W grze wcielamy się w ucznia, który przez zwykłe zrządzenie losu został zaproszony do nauki w elitarnej szkole, zrzeszającej największe talenty. Na tle klasy jesteśmy zwyczajnym szarakiem. Kiedy jednak wkraczamy do budynku, zaczynają się dziać przedziwne rzeczy. Po utracie przytomności okazuje się, że szkoła jest zapieczętowaną na głucho fortecą, monitorowaną niczym w jakimś chorym reality show, a gospodarzem witającym pierwszaków okazuje się zabawny i złowieszczy… miś o dwóch twarzach. Oznajmia nam on, iż spędzimy w tej szkole resztę życia, ale istnieje pewna furtka na wolność. Należy zabić innego ucznia, nie dając się przy tym złapać. W ten sposób rozpoczyna się kryminalna intryga, w której po każdym morderstwie bierzemy udział w śledztwie oraz procesie, mającym na celu odkrycie zdesperowanego zamachowca. Jeśli wskażemy źle, ten wyjdzie na wolność, a resztę klasy spotka egzekucja.


Danganronpa nie jest typową VN-ką. Mamy możliwość przemieszczania się po trójwymiarowym budynku szkoły. Dostępne są interakcje przypominające nieco przygotówki point & click, a sam proces sądowy zgodnie z tytułem sprowadza się do strzelania argumentami w wyłaniające się z zeznać sprzeczności. Ten element zręcznościowych potyczek na słowa wypada w grze najgorzej. Mimo to Danganronpa jest fenomenalnym doświadczeniem. To pełna zwrotów akcji inspirująca opowieść o rozpaczy i triumfującej nadziei. Najmocniejszą stroną gry jest barwna grupa bohaterów i porywająca ścieżka dźwiękowa, którą ostatnio słucham sobie nawet w samochodzie. Gierkę polecam! Sam mam już na celowniku dwie kolejne części w mojej bibliotece Steam. Jeśli chcielibyście spróbować czegoś nowego, a nie jesteście do końca przekonani, sprawdźcie materiał o Danganronpie, który przygotował UncleMroowa.


Nagroda Welcome to Jurassic Park – Jurassic Wolrd: Evolution

Po 160 godzinach w Pathfinder: Kingmaker musiałem zrobić sobie przerwę od gry. Wciągnąłem wówczas w miesiąc dziesięć sezonów Smallville, które kojarzyłem z TV z początku bieżącego milenium. Drugą formą ucieczki był tycoon, jaki trafił w tamtym czasie do bundle’a – Jurassic World: Evolution. Kiedyś chyba wspominałem na blogu, że marka Jurassic Park jest bliska memu sercu, bo obie powieści Michaela Crichtona były moimi ulubionymi książkami dzieciństwa, które przeczytałem najpewniej kilkanaście razy, a film z 1993 r. był pierwszym obrazem, który otworzył przede mną drzwi do magii kina. Co prawda zrobił to dopiero na VHS, bo ze względu na mój wiek kasjerka w kinie nie chciała sprzedać biletu moim rodzicom i musieli mnie odprowadzić do domu. W 2020 r. sprawiłem sobie napęd bluray i pierwszym kupionym przeze mnie filmem był właśnie Jurassic Park. Odświeżyłem sobie obie książki Crichtona i zagrałem w Jurassic Wolrd: Evolution. Sam tycoon sprawdza się raczej kiepsko w formie gry ekonomicznej (jest dość uproszczony mechanicznie), ale już jako sandbox spełnił moje dziecięce marzenia. Spędziłem z grą ponad 50 magicznych godzin, przechodząc podstawową kampanię i rozpoczynając jedno DLC. Najwięcej frajdy dawało mi jednak osiąganie określonych celów, pokonywanie wyzwań i zabawa technologią NVIDIA Ansel, dzięki której czerpałem dziwną satysfakcję, polując na jak najlepsze ujęcia dinozaurów. Jak ktoś ma dzieci z zajawką na dinozaury, Jurassic World: Evolution może być dla nich źródłem niesamowitej zabawy.


Nagroda Przyjemny powrót: Trylogia Mass Effect

Ostatni raz przeszedłem trylogię Sheparda po pierwszym ukończeniu Mass Effect: Andromeda, a więc jeszcze przed złożeniem nowego komputera w 2017 r. Kiedyś Mass Effecty przechodziłem raz za razem, po kilka rozgrywek w ciągu roku. Od tamtego czasu tak długa przerwa była dla mnie wręcz nienaturalna i kiedy tylko rozpocząłem urlop w połowie sierpnia, z marszu wziąłem się za space operę BioWare’u. Gdyby nie spontaniczny zakup Baldur’s Gate III zapewne jeszcze jesienią skończyłbym powtórne przejście trylogii. Wszystko na potrzeby zaplanowanych materiałów. Chcę opracować wspomnianą już kilkuczęściową serię poświęconą ewolucji walki w Mass Effect, prezentując różne ukryte mechaniki, które moim zdaniem rozstrzygają o erpegowej naturze tych gier i kładą nacisk na taktyczne podejście do potyczek. Tekst o pierwszej części gry jest na ukończeniu, a w planach mam oczywiście kolejne. Drugi wielki materiał poświęcony trylogii byłby interpretacją zakończenia całej historii. Wielki finał space opery do dziś budzi kontrowersje. Sam nie zgadzam się z wieloma komentarzami, a mieliśmy dostatecznie dużo czasu na wyciągnięcie właściwych wniosków. Pierwszy teaser nowego Mass Effect zdaje się to jedynie potwierdzać. Liczyłem, że wyrobię się z produkcją treści do premiery zremasterowanej trylogii, która według letnich plotek planowana była na jesień. Dziś już wiemy, że pojawi się dopiero wiosną, ale nie sądzę, bym ogarnął się z tematami do tego czasu.


Nagroda Nostalgii – Baldur’s Gate

W 2020 r. wróciłem do pierwszego Baldur’s Gate, ale w wersji vanilla. Była to więc rozgrywka bez zainstalowanych Opowieści z Wybrzeża Mieczy. Chciałem sobie przypomnieć grę, którą przechodziłem wiele razy, nim w moje ręce wpadł wydany później dodatek. Wiele cech charakterystycznych pierwotnej wersji programu pamiętałem do dziś, ale o niektórych zdążyłem zapomnieć. Ten nostalgiczny powrót zaowocuje w przyszłości zarówno tekstem jak i materiałem video. W serii poświęconej grom Infinity Engine zależy mi na zachowaniu odpowiedniej chronologii i zobrazowaniu, jak te gry usprawniano podczas prac nad kolejnym tytułem. Wydaje mi się to ciekawe, bo nawet jeśli dziś wciąż znajdą się gracze, którzy unikają odświeżonych wersji Baldura, Icewinda czy Tormenta od Beamdoga, to i tak grają oni w raczej mocno zmodowane pierwowzory. W przypadku obu Baldurów i Icewind Dale sporo zmian wprowadzały same dodatki. O tych elementach będę chciał się wypowiedzieć, niczym kronikarz – ku pamięci. W tym celu wygrzebałem stare płyty i polowałem na serwisach aukcyjnych na premierowe wydania, bo niektóre reedycje i pudełka z Extra Klasyki czy nawet cyfrowe wersje na GOG-u nie zostawiają graczom wyboru w kwestii instalowania dodatków.


Nagroda Najbardziej Baldur’s Gate – Darkness Over Daggerford DLC do Neverwinter Nights: Enhanced Edition

Darkness Over Daggerford ma znacznie więcej wspólnego z serią Baldur’s Gate niż wydany przez Larian Studios Baldur’s Gate III. Ten prawie 30-godzinny moduł został przygotowany przez Ossian Studios (autorów m.in. anulowanego rozszerzenia do pierwszego Wiedźmina) w znacznie ciekawszy sposób niż oficjalne dodatki do Neverwinter Nights. W swoim tekście opisałem burzliwe perypetie związane z publikacją modułu i krótką historię samego studia, więc polecam lekturę wpisu, chociażby ze względu na te aspekty. Darkness Over Daggerford w sposób niebezpośredni kontynuuje wątki z pierwszej części Baldur’s Gate. Jest przy tym świadomym i twórczym pastiszem sagi o potomku Bhaala. Każdy, kto zna przygody wychowanka Goriona dostrzeże mnóstwo niepozornych detali, które nawiązują do dzieł BioWare’u. Darkness Over Daggerford to naprawdę świetna przygoda, zwłaszcza teraz, w odświeżonej wersji, pozbawionej uporczywych bugów i wypolerowanej do połysku. Nawet dziś pamiętam, jak lata temu w szkolnej bibliotece z podekscytowaniem czekałem na pobranie opublikowanego modułu z NWN Vault. Jeśli nie jesteście przekonani do Enhanced Edition, to stara darmowa wersja wciąż jest dostępna w serwisie.


Nagroda Najbardziej Oczekiwana Premiera Steam – The Outer Worlds

Wskutek niefortunnej decyzji Private Division zmuszony byłem czekać na opóźnioną o rok premierę The Outer Worlds na Steam. Grę rok wcześniej ukończyłem dwukrotnie w gamepassie i chociaż nie była w żaden sposób przełomowa, bawiłem się przy niej całkiem dobrze. Nie inaczej było teraz gdy wróciłem do niej podczas kwarantanny. W tydzień spędziłem z The Outer Worlds 48 godzin, przechodząc grę wraz z dodatkiem Peril on Gorgon DLC i szczerze – wciąż bawiłem się bardzo dobrze. Kiedy światło dzienne ujrzy drugie z zapowiedzianych rozszerzeń, mianowicie Morderstwo na Erydanie, na pewno po raz kolejny udam się do Światów Zewnętrznych.


Nagroda Najbardziej Obiecujący Debiut – Solasta: Crown of the Magister (Wczesny Dostęp)

Solasta: Crown of the Magister debiutowała parę tygodni po starcie Baldur’s Gate III w early access. Studio Tactical Adventures również oddało w ręce graczy jedynie wycinek z całej gry, ale tym razem otrzymaliśmy pełnoprawną rozgrywkę bazującą na technologicznym demie sprzed roku. Solasta zapowiada się budżetowo, ale jednak wyśmienicie. To odpowiedź na hipotetyczne pytanie – co by powstało z wymieszania Icewind Dale, Temple of Elemental Evil, otwartej licencji D&D 5E, autorskiego settingu i trójwymiarowego pola walki. Tym właśnie jest Solasta – liniowym, lecz satysfakcjonującym taktycznie turowym erpegiem, który radzi sobie z trójwymiarową głębią pola walki w innowacyjny sposób. Od czasu Morrowinda nie lewitowało mi się tak dobrze! A nasi bohaterowie mogą jeszcze latać czy biegać po ścianach niczym pająk. W grudniu wczesny dostęp został zaktualizowany o kolejną porcję zawartości, nowe opcje taktyczne wyjęte z SRD 5.1 i funkcjonalności inspirowane osiągnięciami konkurencji – np. quick loot znany z odświeżonej wersji gier Infinity Engine, który pozwala zebrać łupy bez konieczności klikania na każde zwłoki z osobna. Na premierę Solasta: Crown of the Magister czekam znacznie bardziej niż na rozczarowującego Baldur’s Gate III.


Nagroda Największa Drama – Cyberpunk 2020

2020 rok przypominał mi na każdym kroku definicję szaleństwa cytowaną przez Vaasa z Far Cry 3. Robiłem w kółko to samo, oczekując innych rezultatów. Nie cierpię obu Divinity: Original Sin – wydałem 200 zł na Baldur’s Gate III, w które gra się tak samo. Nie lubię Wiedźmina 3, wydałem 200 zł na Cyberpunk 2020, który bardzo przypomina poprzednią grę Redów. Znów więc dostałem słabego erpega z otwartym światem wydmuszką, służącą jedynie za tło oddzielające od siebie kolejne aktywności typu kopiuj-wklej. Na uwagę zasługuje tu wyłącznie ciekawsza linia fabularna głównego wątku, która jednak podobnie jak w przypadku Wiedźmina 3 zdaje się być wtórną kalką książkowego pierwowzoru. Wcześniej mieliśmy odgrzany kotlet w postaci wiedźmińskiej sagi, w której Geralt poszukuje Ciri. Teraz Redzi reinterpretują Gibsona, serwując nam eksperymentalny implant, konstrukt osobowości zmarłej persony, gang voodoo związany z zabójczą sztuczną inteligencją, a nawet, jak mi się zdaje (bo jeszcze tam nie dotarłem) orbitalną stację kosmiczną. Sytuację ratują nieco unikalne sidequesty powiązane z najważniejszą obsadą gry. Tak też było w Wiedźminie3. Różnica jest jednak taka, że im dłużej grałem w Wiedźmina 3, tym bardziej mnie męczył, tak teraz im dłużej gram w Cyberpunk 2020, tym bardziej się z nim oswajam. Nie zrozumcie mnie źle, gameplay wcale nie jest nadzwyczajny, ale jest dostatecznie w porządku, by nie męczyć i nie nudzić mimo tej ciągłej powtarzalności wykonywanych czynności i pokonywanych przeciwników. Najgorsze w tym wszystkim jest to, że gra, która stawia w największym stopniu na immersję, systematycznie co kilkadziesiąt sekund wybija mnie z niej przez przeróżne bugi i glitche. W życiu nie grałem w tak niedopracowaną grę. Wszystkie te błędy pojawiają się także na głównej ścieżce fabularnej i są łatwe do odtworzenia, skoro dostrzec można je na każdym streamie. Wniosek jest prosty – CDP Red w ogóle nie przeprowadzał beta testów.


Cyberpunk 2020 w swej konstrukcji nie jest też jak Deus Ex. Nie opiera się na systemach emergentnej rozgrywki. AI jest tu szczątkowa i zbugowana do tego stopnia, że czasem mój preferowany styl gry, a więc skradanie, zwyczajnie nie działa, bo wzrok przeciwników przenika przez ściany. Cyberpunk to o po prostu mocno oskryptowana gra akcji, z questami i dialogami na szynach – co niewiele różni ją od Wiedźmina 3, który również opierał się na tzw. torodrogowaniu (railroading). Może Cyberpunk nie rozczarował mnie w takim stopniu, jak Dziki Gon, bo tym razem nie miałem wobec dzieła Redów żadnych wymagań. Wiedziałem mniej więcej, czego mam się spodziewać. Dziś chciałbym przytoczyć mój wpis (oraz video), który powstał w połowie 2018 r. po pierwszym pokazie gry Redów. Moje nadzieje i obawy zdają się pokrywać z finalną wersją gry. To tylko utwierdza mnie w przekonaniu, że tak naprawdę na pewnym etapie rozwoju produkcji niewiele może się jeszcze zmienić na lepsze. Pamiętam, że mój tekst wzbudził wówczas kontrowersje, a video na tubie jest jednym z najbardziej zminusowanych. Dziś macie możliwość zweryfikować moje predykcje.


CD Projekt Red pokazało w końcu swoją prawdziwą, chciwą twarz, ukrywaną skrzętnie za świetnym PR-em i pompowanym marketingiem. Efekt końcowy pracy studia stoi w sprzeczności z ich wypowiedziami i zapewnieniami. Sprzedali niedokończoną grę z ogromną ilością bugów i glitchy za pełną cenę, zapewniając, że działa wyśmienicie na konsolach starej generacji. Narracji towarzyszył całkowity damage control. To chyba pierwsza taka sytuacja w branży w segmencie AAA, że recenzenci nie mogli dostać gry na preferowaną platformę, bo przed premierą rozsyłano wyłącznie wersję pecetową. Ponadto videorecenzje przedpremierowe mogły być zmontowane wyłącznie z dostarczonego przez Redów b-rolla, bo studio bało się, że gracze sugerujący się recenzjami zobaczą, jak ta gra naprawdę wygląda, jak działa i jak bardzo jest w wielu aspektach zacofana bądź niedorobiona. Nawet ja wiedząc o glitchach i bugach, a więc kupują tę grę świadomie, poczułem się oszukany, bo rozpowszechniana przez Redów tabelka wymagań sprzętowych sugeruje, że na mojej konfiguracji sprzętowej mogę pograć na wysokich ustawienia w rozdzielczości Full HD. Nic bardziej mylnego. Na minimalnych, na których gra wygląda jak Deus Ex: Human Revolution z 2011 r. nie trzyma płynnych 60 klatek. Obecnie gram na wymieszanych ustawieniach niskich oraz średnich, osiągając w porywach 40 FPS, bo bez względu na to jak bardzo zejdę z jakości grafiki, to dropy poniżej 30 i tak się pojawiają systematycznie. Trudno więc mówić o komfortowej rozgrywce. Ten tzw. sukces sprzedażowy Cyberpunk 2020 to efekt zwykłego szwindlu, okłamania graczy celem sprzedania jak największej liczby preorderów. Niemniej cieszy mnie ta sytuacja na swój sposób, bo może przyhamuje ten bałwochwalczy kult CDP Red w naszym kraju. Chociaż z drugiej strony, po tak cierpkim przyjęciu Cyberpunka przereklamowany Wiedźmin 3 będzie pewnie postrzegany za jeszcze lepszą grę, niż dotąd uważała i tak zbyt pochlebna opinia publiczna.


Nagroda Kryzysu Rynku – Nvidia

2020 rok obfitował w papierowe premiery sprzętowe. Dość spontanicznie skusiłem się na zakup karty graficznej MSI GeForce RTX 3060 TI Gaming X TRIO. To zabawne, że zawsze jak robię upgrade GPU, na rynku panuje kryzys niskiej podaży takich towarów. Kiedy składałem kompa w 2017 r. odpuściłem sobie zakup GTX 1080 i RX 580 ze względu na zawyżone ceny, więc wciąż lekko przepłacając wsadziłem po miesiącu Palit GTX 1060 Super Jetstream 6 GB z myślą, że już wiosną 2018 wymienię kartę na lepszą. Ostatecznie nie czułem potrzeby inwestowania w nowe GPU. Premiera kolejnej generacji skusiła mnie świetną wydajnością i stwierdziłem, że nadeszła właściwa pora. Swojego RTX-a zamówiłem paręnaście minut po premierze, kiedy w X-KOM wciąż wyświetlało informację, że produkt otrzymam na drugi dzień. W efekcie od zamówienia złożonego 2 grudnia minął ponad miesiąc, a kiedy ostatnio kontaktowałem się ze sklepem, okazało się, że jestem mniej więcej 320 w kolejce do tego konkretnego modelu. Niestety tak wyglądały premiery wszystkich nowych podzespołów zarówno od NVIDIA i AMD, ale też nowych konsol. Kupno nowej karty graficznej było impulsem do wymiany monitora na coś większego z rozdzielczością 2560 × 1440. Padło na Gigbayte G32QC z wykrzywioną matrycą VA i muszę przyznać, że wrażenia są naprawdę świetne. Szkoda tylko, że RTX wciąż nie dojechał i nie można wykorzystać w pełni rozdzielczości i częstotliwości odświeżania obrazu na nowym wyświetlaczu. Niemniej skuszony recenzjami modelu Gigabyte’a złamałem kilkunastoletnie przyzwyczajenie do matryc marki iiyama. Zamiast czekać na realizację zamówienia GPU, łupię w Cyberpunka teraz, grając w rozdzielczości niższej od natywnej, a jak znam życie, kiedy kurier z RTX-em zapuka do drzwi, będę ogrywał Curse of the Azure Bonds albo Darklands.


Pożeracze czasu

W 2020 r. grałem również w kilka gier, których nie ukończyłem, ale miałem okazję nieco je protestować. Najlepiej wypadło Book of Demons, które okazało się prawdziwym pastiszem pierwszej części Diablo. To całkiem przyjemny i dość oryginalny hack & slash, do którego chętnie wrócę, aby go ukończyć. Ponadto wyrwałem na bazarku Void Bastards, na które swego czasu ostrzyłem sobie zęby. Produkcja jest mieszanką roguelite’a, FPS-a , utrzymaną w kosmicznych klimatach. Niestety po kilku godzinach gra mi się znudziła, więc cieszę się, że nie kupiłem jej za pełną cenę.


W ubiegłym roku spędziłem również trochę czasu weryfikując pewne kwestie mechaniczne w obu częściach Pillars of Eternity. Wszystko pod kątem pisania poradników oraz theorycraftingu na potrzeby Ultimate Challenge w Deadfire. Sam nie wiem, czy się za to brać. Na pamiątkowej tablicy w siedzibie Obsidianu wciąż są dwa wolne miejsca. Co ciekawe, widnieje na niej nazwisko jednego Polaka. Ultimate Challenge w drugich Pillarsach jest jednak o wiele bardziej żmudne i przegięte od wersji z pierwszej części gry. Musiałbym poświęcić kilkaset godzin na solowanie sequela z włączonymi wyzwaniami bogów Eory, testując metody na pokonanie najtrudniejszych przeciwników i wytyczanie optymalnej drogi przez Archipelag Martwego Ognia. Mógłbym się przy tym posiłkować materiałem video z dokonaniami laureatów wyzwania, ale wciąż, byłby to kawał ciężkiej pracy, która zapewne obrzydziłaby mi granie w Pillarsy na lata. Ultimate Challenge to coś więcej, niż żmudne platynowanie gry. Zmierzenie się z tym wyzwaniem oznaczałoby wyjęcie pół roku z gamingowego życia. Sam już nie wiem, czy się za to brać.


W 2020 r. skorzystałem również z game passa, aby z kuzynem pograć nieco w coopie. Przeszliśmy tak Gears 5 i zaczęliśmy Wolfenstein: Youngblood. Pierwszy z tytułów był całkiem w porządku, ale nie do końca czułem klimat gry, a bez kontaktu z serią nie orientowałem się za bardzo, o co chodzi, kto walczy z kim i dlaczego. Projekt wizualny niektórych miejscówek był jednak naprawdę zjawiskowy. Wolfenstein: Youngblad to z kolei strasznie przyjemny shooter, jeszcze lepszy w coopie. Nie przeszkadzał mi cringe’owy humor gry i przez te kilka godzin, jakie z kuzynem pograliśmy przed premierą Cyberpunka był dla mnie lepszą rozrywką od Gears 5. Nie rozumiem, czemu ta gra została tak zrugana. Być może ludzie oczekiwali kolejnej, naszpikowanej cutscenkami odsłony z Blazkowiczem zamiast bardziej erpegowego podejścia do walki, bo w Youngblood przeciwnicy mają poziomy. New Colossus wciąż muszę nadrobić, ale Youngblood uważam za całkiem udaną zmianę formuły.

Przyjemnie spędziłem również trochę czasu na graniu w multiplayerowy komponent Mass Effect 3. Szkoda, że zapowiedziany remaster trylogii pozbawione będzie tego trybu rozgrywki.

Z gier debiutujących w 2020 r. zagrałbym najchętniej w Wasteland 3, ale poczekam na jakąś promocję, bo też jest to gra, którą wolałbym ogrywać na Steam.

Chyba niczego nie pominąłem. Dziękuję za uwagę w 2020 r. Zapraszam na kolejny!

Na koniec nieco statystyk:




Komentarze