Subiektywnie: Wiedźmin 3: Dziki gon - Serca z Kamienia DLC

Wiedźmin III: Dziki Gon – Serca z Kamienia DLC

Opublikowano: 23 czerwca 2016 (reupload)

Więcej Wiedźmina 3 dla fanów podstawki

Po wymęczeniu podstawki tzw. najlepszego RPG 2015 r. hasło „więcej Wiedźmina 3” nie napawało mnie optymizmem. Dziki Gon miał tyle samo wad co zalet, popadając ze skrajności w skrajność, mieszając to, co wyszło świetnie z tym, co zaprojektowano po prostu fatalnie. W kontekście ogranych przeze mnie komputerowych erpegów uważam ostatnie dzieło Redów za produkcję co najwyżej przeciętną. Może właśnie dystans, z jakim podszedłem do pierwszego niewyciętego z gry dodatku, sprawił, że jego twórcom udało się mnie zaskoczyć całkiem pozytywnie. Kiedy nastał październik, nie czułem hype’u. Zebrałem tylko siły i wziąłem się za rozszerzenie pt. Serca z Kamienia.

Przybył wiedźmin pod okienko. Otwieraj albo odciśnie ci swe sreberko!

Jak zacząć nową przygodę wiedźmina Geralta?

Chłopaki z CDP Red wyszli na szczęście naprzeciw ułomności GOG Galaxy i w przypadku utraty zapisanych stanów gry (bo po co komu w XXI w. save’y w chmurze?) udostępnili Geralta na 32 poziomie, gotowego do bezpośredniego rozpoczęcia nowej przygody. Miałem już skorzystać z tego rozwiązania, ale zniechęcił mnie żałosny ekwipunek predefiniowanego wiedźmina. Na szczęście kilku znajomych podzieliło się swoimi zapisami po przejściu gry i padło na jeden wyposażony w zestaw szkoły kota (dzięki, Shintetsu!). Wówczas zostało już tylko mieć nadzieję, że podejmowane w podstawce decyzje nie będą mieć wpływu na dodatek, bo głupio tak w obcej skórze…

Przepis na jajecznicę po studencku. 1. Wstań rano. 2. Otwórz lodówkę. 3. Podrap się po jajach. 4.

Dysponując już odpowiednim savem chciałem rzucić się w wir przygody. Mój zapał szybko ostygł, bo gra na najwyższym stopniu trudności okazała się po raz pierwszy rzeczywiście trudna. Było to jednak wynikiem buildu postaci i kamieni włożonych w ekwipunek. Następne trzy godziny spędziłem więc na zresetowaniu wydanych punktów umiejętności, przypisaniu mutagenów i poszukiwaniu odpowiednich materiałów u kupców w Velen i na wyspach Skellige, by dostosować zestaw szkoły kota pod znak Quen i krwawienie. Efekt? Gra znów stała się banalnie prosta.

Posągowa piękność nabiera dosłownego znaczenia

Dodatek zabugowany tak mocno jak podstawka

Niemniej jednak siły, które zbierałem przed sięgnięciem po dodatek, bardzo się przydały. Serca z Kamienia postanowiłem zacząć od fetch questów, tak więc udałem się za zleceniem do kryjówki fanatyków zakonu. Moja determinacja została tam poddana ciężkiej próbie. Akcja, jaka miała miejsce w jaskini złoczyńców, sprawiła, że trzy wieczory z rzędu wyłączałem grę wkurzony — typowy ragequit… w grze single player. Wszystko przez bugi.

Wiedźmińska postawa bojowa o nazwie „w pół do komina”

Walka z hersztem zakonników odbywała się w największej sali jaskini. Bossowi licznie towarzyszyli przyboczni. Grupka z pewnością liczyła więcej niż dziesięć osób. Rozsądnie było więc stosować krótkie i długie uniki, by przeżyć i regenerować wytrzymałość potrzebną do ponowienia znaku Quen — tym bardziej że tarczownicy czy halabardnicy potrafili wybić Geralta z równowagi, a ich broń uniemożliwiała parowanie. Unik był więc kluczowy. Niestety otoczenie, w jakim odbywała się potyczka, ozdobiono licznymi nieinteraktywnymi elementami w postaci niezniszczalnych skrzyń, drewnianej platformy z niskimi schodkami, workami etc. Fikałem między wrogami jak głupi, zyskując przewagę i eliminując ich powoli, lecz systematycznie, tylko po to, by po paru minutach zmagań Geralt skończył zablokowany w elementach otoczenia. Ani Aard, ani wymachiwanie mieczem nie pozwalały zniszczyć przeszkód. Co więcej, wyglądało to wszystko śmiesznie, bo bariery środowiska nie były wysokie. Sięgały często co najwyżej do kolan, jednak Geralt zablokowany w postawie ofensywnej nie mógł podskakiwać, był przyklejony do ziemi.

Doświadczyłem tej rozmowy ze dwadzieścia razy - wszystko przez bugi. Plus za odniesienie do Alvina

Problem zupełnie jak wiedźmin tkwił w geodatach. Żeby tego było mało, raz przydarzyło mi się coś, co przypomniało lagi na serwerze Allseron, na którym zagrywałem się w Lineage II lata temu. Otóż Geralt po uniku zablokował się na tych dwóch czy trzech stopniach prowadzących na drewnianą platformę, wtapiając się w nie. Mogłem co prawda normalnie poruszyć postać, wykorzystując zwykły chód czy nawet unik lub odskok, jednak po dwóch sekundach awatar pojawiał się w punkcie wyjścia i musiałem wykonywać ruch od nowa. Gra dosłownie teleportowała Geralta, który utkwił w jakiejś chorej pętli. Rozumiem, że coś takiego mogło mieć miejsce na nieoryginalnym oprogramowaniu serwera gry sieciowej, gdzie bugi i opóźnienia na łączu wywoływały dziwne cyrki, ale w grze single player? Właśnie ten pieprzony dzień świstaka objawiający się w ciągłym klinowaniu w jaskini sprawił, że trzy wieczory z rzędu przez parę godzin walczyłem tam nie tyle z zakonnikami, ile z bugami dodatku, kończąc jako więzień źle zakodowanego środowiska gry. Sytuacja, w której bugi sprawiają, że nie można się ruszyć z miejsca, będąc jednocześnie wystawionym na ataki hordy przeciwników, to jedno z najgorszych doświadczeń, jakie przydarzyły się w moim życiu gracza.

Nikt się nie spodziewał skarbowej inkwizycji!

Eksploracja i proste sidequesty wciąż wieją nudą

Dodatek zacząłem we wtorek, w dniu premiery, ale dopiero w sobotę znalazłem siłę i determinację, aby uporać się ze zleceniem i kontynuować przygodę. Nie zmienia to faktu, że przez pierwszy dzień wcale nie bawiłem się lepiej. Co prawda już nie z powodu bugów, ale ze względu na to, jak zaprojektowano grę. Serca z Kamienia bazują po prostu na tych samych, kiepskich rozwiązaniach z podstawki. Zacząłem od eksploracji i odkrywania pytajników na mapie, licząc, że autorzy pomyśleli tym razem o czymś ciekawym. Oczywiście zawiodłem się, nie licząc ruin starego dworzyszcza, w których dzienniki i listy przypomniały mi to, co najbardziej motywowało do eksploracji, chociażby w Dragon Age Inquisition.

Perfekcyjna pani domu

Tło fabularne posiadłości hrabiego kryło mroczną tajemnicę. Pierwszy raz w Wiedźminie 3 ten element został podany w interesujący sposób. Niestety, poza tym jedynym wyjątkiem świat gry wciąż straszy bezcelową włóczęgą, gdyż eksploracja zwyczajnie nudzi, nie oferując nic, co zapadłoby w pamięć. Zgodzę się, że zadania poboczne w Inkwizycji często nie miały tła fabularnego, ale eksplorowanie świata wciągało samo w sobie, jeśli tylko gracz interesował się settingiem — a ten wciąż się rozwija, skrywa smaczki i oddaje graczom różne poszlaki do interpretacji. Z kolei świat Sapkowskiego ukazany w Dzikim Gonie cierpi na pewną stagnację i po przeczytaniu książek, zwyczajnie nie jest w stanie zaskoczyć gracza czymś nowym i nieznanym.

Runotwórca nie był jednak cudotwórcą i nie uratował nieprzemyślanej itemizacji trzeciego Wiedźmina

Są fedexy, jest i gold sink

Poza odhaczeniem nowych miejscówek na liście do zrobienia wykonałem zadania dla nowego rzemieślnika. Tu również spotkał mnie zawód. W podstawowej grze interesujące zadania poboczne oderwane od wątku głównego można było policzyć na palcach jednej ręki. Cała reszta stanowiła fetch questy, których fabułę można było zamknąć w jednym zdaniu. Tym zadaniom kompletnie brakowało polotu. Nie inaczej wyglądały przysługi dla ofirskiego runotwórcy w Sercach z Kamienia. Idź, zabij, przynieś — ot, całe tło fabularne. Sam rzemieślnik wzbogaca mechanizmy rozgrywki o słowa runiczne, które z jednej strony oferują ciekawe, nowe możliwości, z drugiej zaś jednocześnie uniemożliwiają stosowanie tradycyjnych run i glifów w ekwipunku, a często wątpliwe korzyści dla przeciwwagi niosły ze sobą pewne wady. Rozwinięcie aparatury nowego rzemieślnika przypomniało mi trzecie Diablo, gdzie trzeba było zainwestować spore pieniądze, by NPC był w stanie tworzyć najlepsze właściwości. Najwidoczniej runotwórcę zaprojektowano głównie jako gold sink. Ostatecznie zostałem jednak przy swoim buildzie na Quen, szybkie ciosy krytyczne i krwawienie, bo skoro walka takim stylem była banalna, po co w ogóle coś zmieniać?

Romans z krasnoludką – confirmed

Sobota minęła więc na monotonii eksploracji, wykonywaniu fetch questów i nudnych walkach na najwyższym poziomie trudności. W kwestii potyczek pochwalić muszę nowy rodzaj przeciwników — arachnomorfy, które w interesujący sposób unikały ataków, by unieruchomić Geralta pajęczyną i dopaść do niego w szybkiej szarży. Tchnęło to nieco świeżości do bezkarnego masakrowania przeciwników.

W sumie to go usiekli...

Kiedy nastał wieczór, zabrałem się na poważnie za fabułę dodatku, zapoczątkowaną tylko w dniu premiery podczas odwiedzin u bandy niesławnego atamana, Olgierda z Everec. O Sercach z Kamienia wiedziałem tylko tyle, że scenariusz stanowi adaptację legendy o Panu Twardowskim. Opowieść nie zawodzi i jest właściwie jedynym powodem, dla którego warto sięgnąć po dodatek. Scenariusz trzyma się kupy, historia została solidnie napisana i przede wszystkim wspaniale opowiedziana. Co więcej, autorzy na każdym kroku puszczają do gracza oko, nawiązując do licznych dzieł literatury, popkultury czy znanej historii. Serca z Kamienia są więc momentami niczym niekończący się pastisz, co ma swoje plusy i minusy.

Wlazł kotek na płotek... na Płotkę?

Diabeł i Herakles po wiedźmińsku

Wybierając przedmioty dodatkowe na ostatnim roku studiów, zapisałem się na historię Słowian. Pomijając teorie dotyczące pochodzenia ludów słowiańskich, każda niemal kultura wywodząca się znad Morza Czarnego upatrywała swych korzeni od mitycznego Heraklesa, który akurat był przybył na te ziemie i spłodził potomka z córką wodza plemienia. Równie popularne legendy i wierzenia dotyczą diabła, skorego sprzedawać różne przysługi nieświadomym śmiertelnikom, żądając zbyt wygórowanej ceny, ale kusząc wizją odległego wyrównania długu.

Następnie rzekłem - Jestem wściekły. I chętnie się wyładuję

„Życzenie twe zawsze spełni z ochotą, da ci brylanty i srebro, i złoto”.

Serca z Kamienia czerpią z takich właśnie legend i mieszają je ze wspomnianym wyżej pastiszem. Cała intryga zaczyna się, gdy Geralt bierze zlecenie na potwora żerującego w kanałach Oxenfurtu. Zadanie to wplątuje wiedźmina w intrygę, z której wyjdzie cało, jeśli przystanie na pakt z niejakim Panem Lusterkiem. Geralt odwiedzony w celi przez Szklanego Człowieka, niczym Corvo Attano z Dishonored nawiedzony przez Outsidera, zostaje naznaczony znamieniem. Diabeł jak to diabeł domaga się spłaty długu — tak od Olgierda, jak i wiedźmina (za przysługę oddaną Rivowi w karczmie w Białym Sadzie). Geralt staje się więc windykatorem na służbie jego piekielnej mości, mając za zadanie spełnić trzy życzenia atamana, bo tylko wtedy Pan Lusterko zabierze szlachcicowi to, co mu się prawowicie należy.

„He’s dead, Jim”

Serca z Kamienia są wielowątkowym, długim na dobre dziesięć godzin zadaniem, podzielonym na prolog, trzy ważniejsze sekcje fabularne oraz epilog. I od samego początku aż do końca pozostaje pastiszem. Doświadczymy więc Legendy o Panu Twardowskim, bajki o księciu zaklętym w żabę, słowiańskich tradycji weselnych wyjętych prosto z powieści Wyspiańskiego, które to zaślubiny stanowią rdzeń pierwszej części przygody.

W połowie opowiadanej historii weźmiemy udział w aukcji u Vivaldiego, opracujemy plan skoku, zbierzemy barwną ekipę specjalistów, których nie powstydziłby się sam Danny Ocean z filmu Ocean’s 11. A wszystko to, by zagrać Vabank i zakończyć drugą z prac Hera… znaczy się Geralta.

Dawniej redaktor naczelny czasopisma Click! Niejaki Frogger. Dziś straszy w kanałach pod Oxenfurtem

Trzeci rozdział Serc z Kamienia kontynuuje barwną podróż przez popkulturę, serwując opuszczoną posiadłość, która równie dobrze mogłaby znajdować się w miasteczku Silent Hill. W ogrodach stoczymy walkę z Klucznikiem (ale nie Gerwazym), który bez wysiłku kojarzy się z Pyramid Headem. Potem zostanie już tylko wskoczyć do impresjonistycznego obrazu, przypominającego zadanie z The Elder Scrolls IV: Oblivion, rozwiązać kilka łamigłówek polegających na odbudowaniu wspomnień, niczym w Remember Me studia Dontnod Entertainment.

A wszystko to, by dokonać niemożliwego i uratować — bądź nie — duszę zblazowanego niczym królowa Omegi Olgierda (scena, w której poznajemy szlachcica, natychmiast przypomniała mi Arię). Przyznam, że w całej tej przygodzie zawiódł mnie tylko finał rozgrywany na czas. Pomijając fakt, iż był przewidywalny, sprytni weterani gier fabularnych mieli rozwiązanie zagadki Gauntera już na samym początku epilogu, ale oczywiście gra zakładała jedną konkretną interakcję na samym końcu diabelskiego labiryntu. Because frak logic!

Serca z Kamienia stoją właściwe na trzech filarach — świetnej opowieści, barwnych postaciach i ogromnym zagęszczeniu nawiązań. Poza wymienionymi wyżej autorzy puszczają jeszcze oko do fanów Stephena Kinga, J. K. Rowling, Elizy Orzeszkowej, wróżbity Macieja… Mój ulubiony easter egg dotyczył pewnego połykacza ognia o imieniu David Aftensborough, który nie odróżnia dzika od niedźwiedzia, bo nie jest przyrodnikiem.

Gdy się mutant śpieszy, to się diabeł cieszy

CD Projekt Redhead

Z początku sceptycznie podszedłem do Shani, która była raczej postacią tła w książkach, a jej rola w pierwszym Wiedźminie wydawała mi się rozbudowana trochę na siłę. Patrząc na miłość, jaką CDP traktuje Triss i Shani domyślam się, dlaczego studio odpowiedzialne za trylogię Wiedźmina nosi „RED” w nazwie. Przyznam, że gdybym posiadał własny save, w którym kontynuowałem związek z Yen, nie zdecydowałbym się na skok w bok. No ale skoro już będąc w obcej skórze… Muszę jednak powiedzieć, że Shani przedstawiono w historii równie interesująco, co inne ważne postacie. Nie mogę odmówić dziewczynie niesamowitego uroku, gdyż w trakcie tych kilkugodzinnych sesji zdołała skraść moje serce.

Że niby ta dama jeszcze nie zaobrączkowana?

Co w dodatku mi się nie podobało? Oczywiście poza wymienionymi na początku bugami, mechanizmami rozgrywki z podstawki, nudną eksploracją i fetch questami, zastrzeżenia mam tylko do dwóch rzeczy. Pierwsza dotyczy głosu Gauntera o’Dima. Nie mówię, że aktor grał źle, był w porządku, ale barwa głosu tak na moje ucho w ogóle nie pasowała do tej postaci i przy każdym wypowiadanym słowie miałem przed oczami Oghrena z Dragon Age Origins.

Drugi problem dotyczy walk z bosami. Owszem, poprawiono je względem Dzikiego Gonu, każda z walk jest unikalna. Twórcy dodatku zastosowali jednak nieciekawe rozwiązanie w przypadku Ropucha i Klucznika, gdyż po zbiciu im HP do około 10% przy każdej próbie zbliżenia się do nich zaczynali spamować atak powalający Geralta i ogłuszający go na chwilę. Przypominało to pojedynek w Mortal Kombat, w którym przeciwnik stosuje w kółko jedno combo, jakby nie potrafił zrobić nic innego. Było to do tego stopnia idiotyczne, że Ropucha dobiłem po prostu petardami, bo szkoda mi było czasu. Same walki nie były specjalnie trudne, jedynie do klucznika robiłem drugie podejście, bo zlekceważyłem jego sługi i zaczął się szybciej leczyć, niż byłem w stanie zadawać mu obrażenia. Dodam również, iż grając w ostatni rozdział przygody, w jakiś sposób wysypały mi się sterowniki od karty graficznej, do czasu ich reinstalacji gra śmigała w zawrotnej prędkości 10 FPS. Przy czym nie było to zwolnione tempo, a stuttering i szarpanie, które utrudniały walkę. W takich warunkach pokonałem i klucznika i zjawę w posiadłości.

Oglądając materiały na youtube, stwierdzam, iż część rozgrywana w obrazie wygląda bardziej sugestywnie na niskich ustawieniach graficznych. PC minimal settings slave race


Serca z Kamienia uważam za świetny dodatek!

Przymknąłem oko na bugi, na bolączki rozgrywki i niepotrzebne rozepchanie całości brakiem sensownej treści. Fabuła rozszerzenia broni się sama i stoi kilka poziomów wyżej od przeciętnego pod tym względem Dzikiego Gonu. To niesamowita mieszanka smaków (klimat słowiański doświadczymy bowiem tylko podczas wesela), humoru i intryg, którą autorzy podali w trzech daniach: komedii, dramatu oraz tragedii. Cholera, warto zagrać dla samego Jacka Rozenka, który genialnie wypadł w podwójnej roli.
Czyżby spotkał Gauntera?

Ukończenie całości zajmie kilkanaście godzin, a danie główne to dobre 8-10 godzin tego czasu. Bez wątpienia jest to jedno z najlepszych DLC, w jakie grałem, chociaż wciąż uważam Dziki Gon za grę męczącą i nudną. Nie ma tego złego, co by na dobre nie wyszło — a tym dobrym są właśnie Serca z Kamienia. Parę słów należy tu poświęcić cenie rozszerzenia. Przed premierą wahała się w okolicach 30 złotych i do dziś jest błędnie interpretowana przez konsumentów. To wcale nie zasługa hojności CDP Red ani cios w inne studia produkujące dodatki. Owszem, jakość względem ceny jest wysoka, ale ta cena wynika w zasadzie wyłącznie z faktu, iż produkcja gier w Polsce jest kilkukrotnie tańszym przedsięwzięciem niż za granicą — stąd różnica. Serca z Kamienia udowadniają również coś, o czym wspominałem w recenzji Białej Marchii, że prawdziwie wielowątkowe, długie i rozbudowane zadania poboczne w grach cRPG z segmentu AAA, pojawiają się wyłącznie w płatnych DLC.

Gerwazy, a zamiast Scyzoryka – saperka. Battlefield 1' confirmed!

Coś, co dawniej (ale też obecnie w tytułach o mniejszym budżecie) było przyjętym standardem, dziś jest luksusem i doświadczeniem, za które trzeba dodatkowo zapłacić. Mogę tylko gdybać, ile ciekawych questów CDP Red upchnąłby w Dzikim Gonie, gdyby nie rozepchanie gry tanim kosztem poprzez budowę otwartego świata.

Bardzo ciche wzgórze – ale nie ma oczu

Podsumowanie

Plusy:

  • Główna fabuła dodatku w trzech aktach dostarcza 10h gry
  • Barwne postacie
  • Romans z Shani
  • Klimat
  • Oprawa audiowizualna

Minusy:

  • Monotonna rozgrywka
  • Eksploracja wciąż nudzi odhaczaniem pytajników
  • Runy służą za goldsink
  • Nowe przedmioty są gorsze od wiedźmińskiego rynsztunku

Komentarze