Gawęda: Mass Effect: Andromeda — pierwsze wrażenia

Mass Effect: Andromeda — pierwsze wrażenia

Opublikowano: 19 marca 2017 (reupload)

Koniec oczekiwania

Mass Effect był jedyną grą, która wyciągnęła mnie z nałogowego spędzania czasu w Lineage 2. Pierwszą część kosmicznej sagi BioWare’u skończyłem 10 razy, nim świat doczekał się kontynuacji, a następnie kolejne 11, zanim przyszło mi zagrać w zwieńczenie trylogii. Do dziś trójkę zaliczyłem siedmiokrotnie, a że przygody Sheparda za każdym razem rozgrywam chronologicznie — do the math. Według N7 HQ poświęciłem ponad 300 godzin na tryb kooperacji w Mass Effect 3. Wszystkie książki (z wyjątkiem Deception) i komiksy z uniwersum przeczytałem dwukrotnie. Jak więc z perspektywy wielkiego fana serii wyglądają pierwsze godziny spędzone z Mass Effect Andromeda?

ANDROMEDA

Andromeda

Fabularne założenie nowej produkcji BioWare zna chyba każdy zainteresowany. Cztery arki ras Rady Galaktyki wiozące po 20 tys. kolonistów oraz mobilna, wzorowana na Cytadeli, stacja kosmiczna Nexus, wyruszają w ponad sześćsetletnią podróż do galaktyki Andromedy. Po dotarciu na miejsce okazuje się, że nic nie idzie zgodnie z planem, a w ciągu lotu przez ciemną przestrzeń coś tajemniczego stało się na rubieżach galaktyki Andromedy, w gromadzie Helejosa.

Scena otwierająca jest bezpośrednim nawiązaniem do pierwszego Mass Effect

Ile Mass Effecta zostało w Mass Effecie? O dziwo sporo, bo chociaż rozszerzono setting na inną, pozbawioną przekaźników masy galaktykę, mnóstwo znanych elementów serii powraca w bardzo udany sposób. Tematycznie ponownie w centrum uwagi znajduje się tytułowy efekt masy, ciemna energia, sztuczna inteligencja, ewolucjonizm i przychodząca z trudem pokojowa koegzystencja galaktycznej społeczności.

Podwaliny wielowątkowej historii są bardzo klimatyczne i budzą ekscytację od pierwszych chwil po opuszczeniu kabiny zastoju. Moja szczęka opadała razem z promem typu kodiak, kiedy z jego pokładu obserwowałem zejście w atmosferę i pierwsze spojrzenie na „stały ląd” obcego świata. Nawet pierwszy kontakt z rasą kettów, kiedy napotykamy barierę komunikacyjną, wywołuje odpowiednie napięcie. Również znany ze zwiastunów Archont ma całkiem intrygujące wejście, dzięki aurze tajemniczości, która go otacza. Co ciekawe, Porzuceni, których technologiczne monumenty odkrywać będziemy przez całą grę, na pierwszy rzut oka nie są kolejną iteracją rakatan/protean, ale wciąż stanowią zagadkę, którą gracz będzie musiał rozwiązać. Dam sobie też rękę uciąć, że pierwsza wizyta na Nexusie każdemu zapadnie w pamięć.

Gra chodzi w 20-50 FPS na minimalnych ustawieniach graficznych w rozdzielczości 1366x768 na laptopie Lenovo y580 z dwurdzeniowym i5-3210M 2.5 GHz, gtx 660M oraz 8 GB Ram. Szału nie ma, ale da się grać

Ogólnie jestem pod wrażeniem zarówno klimatu jak i narracji opowieści. Daje się odczuć to zagubienie w kosmosie, świadomość, iż jest się zdanym na siebie. Na barkach pioniera spoczywa ciężar samej Inicjatywy, która znalazła się w trudnej sytuacji. Przyszłość i szansa przeżycia tysięcy kolonistów zależy od zaradności zespołu pioniera, rozwiązaniu zagadki złotych światów, zdobycia zasobów, które pozwolą wybudzić liczny personel (militarny, ekonomiczny i naukowy).

Co najważniejsze jednak Mass Effect Andromeda posiada metaplot i podwójne dno. Pod skorupą stereotypowej, heroicznej historii kryje się — według zapowiedzi autorów — tajemnica o galaktycznej skali, ale też bardzo osobisty wątek Ryderów. Skupienie na rodzinnej historii było jednym z udanych elementów Drago Age II i przyznam, że wątek familii pionierów zaintrygował mnie najbardziej już w pierwszych godzinach gry.

W takich scenach klimat wylewa się z ekranu

Mass Effect Andromeda to przede wszystkim gra dla fanów serii. Ojciec pary głównych bohaterów, Alec Ryder, był jednym z pierwszych rekrutów N7, a więc szkolił się razem z Davidem Andersonem i jak on walczył w Wojnie Pierwszego kontaktu. Ryder był też członkiem zespołu Johna Grissoma, jako jeden z pierwszych ludzi odbył podróż poza przekaźnik masy Charon. Alec uosabia kopalnię wiedzy o uniwersum. Ojciec protagonistów był również twórcą SAMa — sztucznej inteligencji, która podobnie jak jej autor odgrywa kluczową rolę w najnowszej grze i jest zupełnie nowym spojrzeniem na AI (wietrzę twist rodem z Neon Genesis Evangelion).

Oś głównej fabuły stanowi odkrywanie tajemnic Rydera seniora. Gracz z biegiem akcji zyskuje dostęp do coraz większej liczby wspomnień elitarnego żołnierza. Już w pierwszym z nich pojawia się jedna z najważniejszych postaci w masseffectowej historii ludzkości, która to do tej pory zawitała jedynie na karty pierwszej powieści osadzonej w uniwersum. Nie zdziwię się, jeśli w jednej z retrospekcji zobaczymy Sheparda/Femshep — w końcu podczas kreacji postaci wybieramy m.in. płeć bohatera trylogii.

W sumie nie jestem pewien, czy widać tu spadek animacji czy animację spadania

Andromeda częstuje fanów smaczkami na każdym kroku. M.in. posłuchamy audiologów jednego z członków załogi Normandii, spotkamy NPC z odwiedzonych w trylogii miejsc, ale też mniej oczywiste nawiązania, które wyłapią tylko najwięksi znawcy uniwersum (ktoś pamięta Mindoir?). Czasem odniesienia będą bardzo subtelne, jak hełm N7 czy wygodna kanapa, przywodząca od razu na myśl Arię. Innym razem nawiązania będą oczywiste — jak Tiran Kandros opowiadający o swej kuzynce, Nyreen.

Seria Mass Effect od początku była podręcznikowym przykładem konwergencji mediów. Nie inaczej jest z Andromedą. Powieść (jedna z czterech związanych z najnowszą grą), której premiera zaplanowana jest na przyszły miesiąc, opowie o wydarzeniach, jakie rozegrały się na stacji kolonistów po przybyciu do nowej galaktyki. Komiks „Discovery” zaś przedstawi losy Tirana Kandrosa, turiańskiego żołnierza na tropie katastrofalnego odkrycia związanego z Inicjatywą Andromedy.

Cutscenki występują częściej niż w Inkwizycji

Kosmos

Zmiany w kwestii mapy galaktyki są dość poważne. Przede wszystkim nie badamy już galaktyki, a jedynie pojedynczą gromadę Helejosa. Podobnie jak w trylogii mamy widok z poziomu gromady, poziomu układu gwiezdnego oraz z poziomu orbity planety lub obiektu zawieszonego w układzie. Tym razem jednak mapa jest w pełni trójwymiarowa — każdą planetę i obiekt można dowolnie obracać, oglądając z każdej strony. Ponadto podróż za każdym razem wiąże się z piękną animacją przelotu. Przyznam, że efekt prezentuje się niezwykle klimatycznie, ale zastanawiam się, czy na dłuższą metę nie okaże się męczący. Lot trwa zawsze kilkanaście sekund i trudno powiedzieć, czy w pełnej wersji gry nie będzie irytująco opóźniał rozgrywki, gdyż na chwilę obecną nie ma możliwości pominięcia tych animacji.

W kwestii eksploracji kosmosu cieszy za to skanowanie, które przypomina to z Mass Effect 3 – wystarczy z orbity wyśledzić anomalię na planecie i wystrzelić sondę. Na szczęście skanowanie samego układu przebiega w identyczny sposób — przesuwanie kursora w stronę, w którą wskazuje strzałka na skanerze. Ten element rozgrywki działa bardzo sprawnie i trwa dosłownie parę sekund. Z racji, iż dopiero odkrywamy Gromadę Helejosa, opisy planet są raczej ubogie, sprowadzają się do porcji ciekawostek astronomicznych, bo zwyczajnie odkrywcy z Drogi Mlecznej nie znają historii politycznej planet, ich społeczności ani tym bardziej nie dokonali jeszcze żadnych intrygujących odkryć. Nie wiem, czy ten opisowy element okaże się tak samo wciągający dla fanów wiedzy o uniwersum, jak to miało miejsce przy przemierzaniu kosmosu w trylogii Sheparda.

Hełm N7 stał się pewnym symbolem po wydobyciu z wraku pierwszej Normandii

Walka

Mass Effect Andromeda to wciąż walka z perspektywy trzecioosobowej. Jeśli sprawiała wam frajdę w trylogii, tutaj będziecie bawić się jeszcze lepiej. Wszystko za sprawą zwiększonej mobilności postaci. Pozwoliło to odejść od wyraźnie inscenizowanych aren w stronę bardziej naturalnego układu pomieszczeń i ukształtowania terenu. Polem bitwy może być teraz właściwie wszystko.

Ogromne, otwarte tereny przypominają tu pierwszy Mass Effect, gdzie można było prowadzić ostrzał na bardzo duże odległości. Ponadto postać sama przykleja się już do osłon, co działa bardzo intuicyjnie. Wciskając alt, można zmienić dominującą rękę, co przekłada się na chwyt broni i możliwości wychylania się zza osłony z lewej bądź prawej strony.

Jetpack (i jego odpowiedniki zależne od wybranego profilu klasowego) pozwalają na dokonywanie skoków, mniej więcej, jak to miało miejsce u turiańskiego legionu Armiger w trybie kooperacji w Mass Effect 3. W rzeczywistości jednak mobilność jest jeszcze większa. Skakać można również pionowo w górę, co pozwala wskakiwać na skarpy lub budynki, a wciskając scroll dashujemy w wybranym kierunku za sprawą szybkiego uniku. Dzięki technologii postać może całkiem bezpiecznie zeskakiwać z dużej wysokości. Przydatna jest również możliwość zawisania w powietrzu, by oddać kilka celnych strzałów w przeciwników skrytych za osłonami.

Zabawa biotyką daje jeszcze więcej możliwości niż wcześniej. Indywidualny czas odnawiania umiejętności pozwala szybko przeprowadzić combo bez udziału towarzyszy, a detonacja wrogów złapanych przez osobliwość nie kończy jej działania

Cała ta mobilność jest wymuszana przez przeciwników, o czym przekonałem się, hasając z bananem na ustach po całym kompleksie zbudowanego z habitatów osiedla na Eos. Wbrew pozorom akcje w stylu Rambo pokazywane na zwiastunach kończą się tutaj szybką śmiercią. Niskopoziomowa postać błyskawicznie traci tarcze i zdrowie już na normalnym poziomie trudności. Podczas gdy Mass Effect 2 na szalonym poziomie trudności przechodzę adeptem bez większych problemów, w Andromedzie dostawałem niezłego łupnia od Porzuconych nawet na normalu.

Walka wciąż opiera się na obdzieraniu przeciwników z tarcz lub pancerzy i taktycznym stosowaniu biotycznych oraz technologicznych kombinacji. Podobnie jak w trylogii możemy wskazywać kompanom, gdzie mają iść bądź kogo zaatakować, jednak nie mamy już kontroli nad używaniem ich umiejętności (trudno byłoby mi sobie wyobrazić ME 2 i 3 bez tej opcji).

Gunplay jest bardzo przyjemny, a zwiększona mobilność postaci daje nowe możliwości flankowania przeciwników

Grafika

Graficznie Mass Effect Andromeda jest bardzo nierówne. Mnie osobiście najbardziej cieszy spójna koncepcja wizualna na przestrzeni całej serii, czyli coś, czego zabrakło marce Dragon Age. Ponownie wnętrza statków czy Nexusa odwzorowują jasny i sterylny styl, który w futurystycznych wizjach rozpropagował Syd Mead. Pancerze i uzbrojenie przypominają bardziej szczegółowe wersje tych znanych z trylogii. Widać ile wysiłku BioWare włożyło w detale. Teraz np. wymiana pochłaniacza ciepła w broni skutkuje animacją, w której konstrukcja karabinu wyraźnie się otwiera.

Omni-klucze i ataki omni-ostrzem wyglądają czadowo

Wreszcie modele postaci różnią się między sobą wzrostem. Turianie są wyraźnie wyżsi od ludzi, salarianie też nieznacznie nad nimi górują. Nawet domyślna Sara Ryder jest zauważalnie niższa od swego brata. Dziwna mimika i glitche twarzy są albo bardzo rzadkie, albo trudne do wyłapania bez zwolnionego tempa. Jasne, zlepek kilku popularnych gifów pozwolił nakręcić dramę w internecie, ale jest to mocno przerysowane. W każdej grze znajdą się takie wpadki, a ogólna mimika ludzkich twarzy, chociaż przeważnie przeciętna jak na dzisiejsze standardy, wciąż wypada lepiej niż np. w takim Fallout 4. Niektóre modele zostały przygotowane i animowane naprawdę świetnie — chociażby Alec Ryder czy Liam Kosta. Do wykonania obcych ras nie można się w ogóle przyczepić. Jedyne co rzuciło mi się w oczy podczas gry, to zabawny wygląd animacji protagonisty, kiedy nagle skręci podczas sprintu w sytuacji, gdy nie ma na sobie pancerza. Faktycznie jest to zauważalne i razi podczas wizyt na Nexusie.

Animacje poruszania się postaci podczas eksploracji i walki wyglądają z kolei bardzo dobrze. Czuć dynamikę, ruchy wydają się naturalne, a fizyka wyraźnie oddziałuje na bohatera. Wszystkie efekty specjalne, cząsteczkowe prezentują bardzo wysoki poziom. Same lokacje są malownicze i często posiadają kilka spektakularnych elementów.

Jakość twarzy i animacje mimiki ważnych NPCów trzymają wysoki poziom. Cała reszta przypomina to, co widzieliśmy w trylogii - postacie tworzone przy użyciu kreatora

To nie jest Inkwizycja w kosmosie
Chociaż eksploracja w Inkwizycji była imho ciekawsza od tej w Wiedźminie 3, pozostawiała wiele do życzenia. Mass Effect Andromeda pod względem eksploracji wygląda jednak inaczej. Na pierwszej, otwartej planecie nie doświadczyłem żadnych zapychaczy w postaci znaków zapytania rodem z Inkwizycji czy Wiedźmina 3. Poza wątkiem głównym, dane mi było wykonać trzy zadania poboczne. Jedno było typowym fetch questem z fabularną otoczką. Drugie stanowiło rozwiązanie zagadki morderstwa, gdzie gracz musiał udowodnić winę lub niewinność więźnia. Przyznam, że ten quest rozwinął się naprawdę nieźle, z Nexusa zawiódł na Eos, a w końcowym rozrachunku postawił trudny, moralnie niejednoznaczny wybór, przy którym więcej zależało od interpretacji prawa. Trzeci quest poboczny skupiał się na opuszczonej osadzie i naprawdę nieźle zrealizowanym opowiadaniu historii przez środowisko. Z oceną zadań trzeba wstrzymać się jednak do ukończenia pełnej wersji gry.

Stary, gdzie moja bryka?

Eksploracja oraz zadania mają również pewne elementy platformowe, które dzięki jetpackom działają i nawet czerpałem z nich frajdę. Wolność w poruszaniu się postaci w trójwymiarowym, często wertykalnie konstruowanym otoczeniu zwyczajnie cieszy. Mieszane uczucia mam z kolei wobec Nomada. Jazdę Mako uwielbiałem i opanowałem do perfekcji. Tamten pojazd był w stanie wspiąć się na każdy szczyt, o ile wjeżdżało się na niego nie na wprost, ale pod skosem. Nomad może ma lepszą sterowność i przyczepność, ale w trybie terenowym nawet na niezbyt ostre wzniesienia wspina się bardzo powoli. Pojazd można jednak na wiele sposobów ulepszyć i może ten aspekt z czasem się poprawia. Co ciekawe, nie czułem w ogóle ogromu mapy odwiedzonego świata. Może dlatego, że dużą rolę w eksploracji ogrywają warunki atmosferyczne i klimatyczne planety. Eos zmaga się z radiacją i dopiero postęp w głównym wątku (zablokowany w trialu) pozwoliłby mi bezpiecznie zbadać rubieże mapy.

Muzyka towarzysząca tej scenie jest po prostu piękna. Biegając za staruszkiem w prologu, można poczuć się jak lewoskrzydłowy Sheparda

Wbrew pierwotnym obawom, skanowanie omni-kluczem nie jest nagminne. Bałem się, że będzie przypominać trzeciego Wiedźmina, gdzie całe questy czasem trzeba było przejść, podążając po śladach dzięki wiedźmińskim zmysłom. W Andromedzie wiele zadań wymaga skanowania, ale zwykle są to dwa kliknięcia — włączenie skanera i pobranie skanu, które są niemal natychmiastowe i przeprowadza się je naprawdę okazyjnie, nie trzeba mozolnie podążać za zadaniem z aktywnym skanerem. Skaner służy przede wszystkim do kontekstowego wyświetlania informacji o elementach otoczenia, o ile gracz wykaże zainteresowanie tym elementem. Niektóre rzeczy warto skanować, gdyż za to dostaje się punkty badań potrzebne do opracowania nowych schematów do użycia w rzemiośle. Większość obiektów wystarczy jednak zeskanować raz, aby wycisnąć maksimum z tego systemu.

Skanowanie w sumie nie jest niczym nowym w serii. Różnica polega na tym, że dawniej było elementem cutscenek i działo się samo

Dj-e z Edmonton

Za muzykę w Andromedzie odpowiada kilku dj-ów z Edmonton, którzy wysmażyli całkiem niezły soundtrack. Muzyka ze sceny otwierającej czy temat przygrywający w menu oraz kilku ważnych momentach fabularnych prologu brzmi wspaniale. Nowa nuta towarzysząca badaniu kosmosu nie ma jednak tak wyraźnej tożsamości, jak Uncharted Worlds i nie jestem pewien, czy będzie takim muzycznym identyfikatorem najnowszej odsłony Mass Effect. To, co jednak zwraca uwagę w kwestii soundtracku Andromedy, to fakt, że wiele utworów stara się naśladować styl pierwszej odsłony przygód Sheparda. Po pierwsze, brzmią świetnie, pod warunkiem, że komponują się z obrazem. Wyrwane na sucho z kontekstu gry nie mają takiej mocy. Ponadto nowe ambienty przywodzą na myśl soundtrack Bladerunnera, na którym wzorował się Jack Wall, a elektroniczne brzmienia oddają w pełni klimat kompozycji Sama Hulicka. Naprawdę sporo ścieżek instynktownie kojarzy się oprawą muzyczną pierwszej gry. Kilka z nich w pewien sposób przerabia melodie znane z trylogii niemal nie do poznania.

Rozwój postaci wyjęto żywcem z ME3, gdzie stopnie 4-6 miały swoje alternatywne działania, ale samych zdolności jest tu dużo więcej i często mają po dwa tryby — aktywowane i ładowane. Gracz może przypisać 3 aktywne umiejętności do każdego z 4 profili, między którymi może się przełączać w biegu — i ma to uzasadnienie w fabule. Jeszcze tego nie testowałem

Wrażenia

Jak przystało na BioWare, studio zadbało o grę aktorską z najwyższej półki. Rodzina Ryderów brzmi świetnie. Jeśli w trylogii słyszeliście batarianina albo salarianina — prawdopodobnie słyszeliście każdego przedstawiciela ich ras. Andromeda stawia na różnorodność. Wreszcie można spotkać salarianina z unikalną barwą głosu. Powraca też kilku znanych z trylogii aktorów. Część z nich w nowych rolach, np. jeden z lekarzy mówi głosem prymarchy Adriena Victusa, a członek załogi Normandii brzmi dokładnie tak, jak go zapamiętaliśmy.

Same dialogi przypominają Alpha Protocol, gdzie wybieramy pewną postawę charakteru naszej postaci, na którą NPC rzekomo różnie reagują. Konstrukcja dialogów wydaje się na pozór bardziej liniowa niż w trylogii, ale to jest jeszcze do zweryfikowania. W leksykonie gra śledzi nie tylko charakter naszej postaci, ale też wybory dokonane w konkretnych lokacjach, na różnych planetach. Wnioskuję więc, że czemuś to służy i w trakcie przygód w Andromedzie reaktywność świata da o sobie znać. Na pewno na reaktywność wpływa wybór protagonisty. Rodzeństwo Ryderów ma inne tło biograficzne, które modyfikuje dialogi i sporą część banterów — a te drugie trwają nieraz całe minuty w trakcie eksploracji.

Architektura, pojazdy, uzbrojenie i pancerze kettów wyglądają naprawdę unikalnie w wizualnym dorobku serii

Po dziesięciu godzinach trudno też powiedzieć coś więcej o kompanach. Oprócz Liama i Cory szybko dołącza do drużyny Vetra. Chociaż spotkałem również Pelessarię B’Sayle, znaną lepiej jako PeeBee oraz blisko 1400-letniego Dracka (który ponoć walczył jeszcze w rebeliach krogańskich!), na etapie triala nie dołączyli jeszcze do drużyny. Po pierwszych kontaktach i rozmowach najciekawszą historię mają za sobą Cora, Drack i Vetra, a interesujący charakter wykazali Vetra, PeeBee i Liam. Warto jednak pamiętać, że nawet Garrus nabrał charakteru dopiero w drugiej i trzeciej części gry i zapewne oceniamy jego postać przez pryzmat trylogii. Czy czas spędzony w Andromedzie wystarczy na nakreślenie interesujących osobowości towarzyszy i pozwoli zżyć się z załogą Tempesta? Zobaczymy.

Słynna biotyczka — Olga Sipowicz

Nie będę się rozpisywał o ekwipunku i rzemiośle. Opcji jest naprawdę sporo, zarówno broń jak i pancerze są modowalne jak w ME1 i ME3, ale dochodzi do tego warstwa ulepszeń/augumentów. Nie chcę się o tym rozpisywać, bo na necie sporo jest już materiałów poświęconych tematowi, a w trakcie triala starałem się jak najmniej czasu spędzać w menu. Swoją drogą interfejs jest męczący — za dużo tam różnych podmenu i podwójnego potwierdzania dokonanych zmian. Przeglądanie dziennika czy operowanie ulepszeniami sprzętu jest czasochłonne — i to drugie np. jest mocno nieintuicyjne przy wymianie modów i wymaga korzystania nie tylko z myszki, ale też klawiatury. Co więcej, w grze nie istnieje opcja szybkiego zapisu, więc albo polegamy na checkpointach, albo wciskamy escape i wybieramy opcję zapisu w konkretnym slocie. W trakcie misji priorytetowych ograniczeni jesteśmy wyłącznie do zapisów automatycznych, nawet jeśli sytuacja sprowadza się do bezpiecznego biegania po Nexusie. Osoby o mocno ograniczonym wolnym czasie mają powód do narzekań, bo jeśli nagle będą musiały opuścić rozgrywkę, prawdopodobnie stracą część postępu.

Tym razem towarzysze mają swoje preferowane uzbrojenie, ale wciąż można decydować o rozwoju ich umiejętności

Podsumowując swoje wrażenia z wersji próbnej Mass Effect Andromeda, najłatwiej opisać je następująco: tak wyglądałby pierwszy Mass Effect, gdyby powstał w obecnych czasach. Gra czerpie najlepsze elementy ze wszystkich odsłon serii. Nie da się ukryć, że nie wszystko wypada idealnie, ale na większość kwestii można przymknąć oko, a prędzej czy później BioWare dokona pewnych zmian za sprawą patchy. Co ciekawe nie napotkałem żadnych bugów w trakcie gry, a sam program działał bez rzutu pod względem stabilności. Osobiście nie mogę doczekać się czwartkowej premiery, a już jutro mija embargo na recenzje gry. Na moje oko, fani będą zachwyceni — to więcej Mass Effecta, a klimat serii naprawdę tutaj czuć. Btw., już w prologu mówi się o piątej arce — quarian, drelli, hanarów, volusów i chyba elkorów, ale zaliczyła ona opóźnienie z powodu problemów konstrukcyjnych. Prawdopodobnie wyruszyła później albo doleci dopiero w jakimś dodatku.

Nie szczypie w oczy

Komentarze