Apocalypse — kultowa gra na Amigę
Opublikowano: 27 czerwca 2018 (reupload)
Apocalypse now!
Mój pierwszy kontakt z Amigą miał miejsce dość późno, w czasach gdy Windows 98 na dobre zadomowił się na pecetach. Któregoś dnia kuzyn zaprosił mnie na nocny maraton z „super grami, których jeszcze nie znam”. Zastanawiałem się wówczas, cóż może być lepszego od StarCrafta? Jak się okazało, podłączył w garażu pożyczony od kolegi sprzęt — Amigę (nie pamiętam już, który to był model) oraz malutki telewizor CRT, tak stary, że już wtedy wydawał mi się antyczny. Właśnie tam ją poznałem. Miała na imię Apocalypse.
![]() |
Można było nucić „Cwał Walkirii” |
Pierwsze odpalenie silników
Apocalypse była ponoć krewną Chopliftera, ale to miano wydawało mi się obce. Nie wiem, po kim odziedziczyła urodę, ale nie sposób było oderwać od niej oczu. Jej piękno i płynne ruchy sprawiły, że otaczający mnie świat wyblakł. Pomimo wieku prezentowała się nad wyraz pociągająco. Przy pierwszym kontakcie wydawała się bardzo nieśmiała, ale szybko pokazała pazury.
Apocalypse była sidescrollową, arcade’ową strzelanką ze śmigłowcem w roli głównej. Wyprodukowana przez Miracle Games i wydana w 1994 r. przez firmę Virgin trafiła na Amigę na trzech dyskietkach. Gra sprawiała świetne wrażenie od pierwszych minut. Intro zajmujące cały nośnik wprowadzało gracza w realia okupowanej przez wrogie siły wyspy Majipoor. Wcielając się w elitarnego pilota comanche’a (tak przynajmniej wyglądał sprite śmigłowca), należało zniszczyć wroga i ewakuować przetrzymywanych przez niego jeńców wojennych. Zadanie nie było proste.
![]() |
Lądowanie na terytorium wroga było podstawą ewakuacji jeńców |
Get to the choppa!
Jednorazowo maszyna mogła dokonać ekstrakcji sześciu jeńców, których następnie trzeba było przewieźć do bazy, stanowiącej jednocześnie punkt startowy każdego etapu. Więźniów można było uratować przeważnie dopiero po zniszczeniu budynków, w których byli torturowani. Niestety z płonących zgliszczy równie często wybiegali wrodzy żołnierze, walący do śmigłowca z RPG. Ostrzelanie ich wiązało się zwykle z bratobójczym ogniem. Biorąc pod uwagę, iż parametry misji zawsze zakładały ewakuowanie określonej liczby ludzi, czasem konieczne było wycofanie się do bazy po medyków i powrót na teren wroga po rannego sojusznika. Ładowność śmigłowca ograniczona była wówczas do jednego pacjenta.
Przeciwnicy potrafili mocno napsuć krwi podczas misji ratunkowych. Oprócz żołnierzy, w grze znalazła się statyczna obrona przeciwlotnicza, obsadzone wieże strażnicze, ogromne działa, wozy bojowe, czołgi, a nawet wrogie helikoptery. Pilotowany przez gracza Comanche uzbrojony był w działko automatyczne o nieskończonej amunicji oraz limitowane ataki specjalne z wykorzystaniem dwóch typów rakiet, napalmu i min. Zapas uzbrojenia można było uzupełnić, zbierając zrzuty z zaopatrzeniem. Śmigłowcem latało się bardzo przyjemnie, wychylając joystick Amigi niczym prawdziwy wolant. Wduszanie spustu przy śmiercionośnych seriach z działka dawało niesamowitą satysfakcję. Przy pomocy klawiszy funkcyjnych decydowało się o użyciu broni specjalnej, która zdecydowanie ułatwiała zadanie.
Apocalypse była stosunkowo krótka. Rozgrywała się na pięciu etapach, które przewijały się na długość około dziesięciu ekranów. Mapy zostały jednak pieczołowicie wykonane. Wyświetlana w 32 kolorach grafika cieszyła oczy szczegółami. Nieźle prezentowały się wybuchy, animacje śmigłowca, wodospady przecinające dżunglę, a użyty w grze efekt paralaksy dodawał głębi obrazu. Poziomy były budowane nie tylko wzdłuż, ale też wertykalnie — co ma sens, gdy weźmiemy pod uwagę, iż w grze poruszało się śmigłowcem, a pułap lotu miał taktyczne znaczenie.
![]() |
Nie pytajcie... |
Good morning, Vietnam
Chociaż akcja Apocalypse miała miejsce na fikcyjnej wyspie, stylistyka gry bezbłędnie oddawała klimat konfliktu w Wietnamie. Nawet pudełko z grą czerpało wizualnie z plakatów filmu „Czas apokalipsy” F. F. Coppoli. Oprócz klasycznej dżungli misje rozgrywały się również nad okrętem wojennym, a także w pobliżu dalekowschodniej świątyni. Dźwięk był niezły — począwszy od melodii rozbrzmiewającej w intrze, przez całkiem realistyczny odgłos rotora śmiercionośnej maszyny, na krzykach ginących żołnierzy kończąc. Warstwa audio przyzwoicie uzupełniała akcję prezentowaną w rzucie bocznym.
Jedyną wadą Apocalypse była jej trudność, która nie wynikała z braku umiejętności gracza. Gra była po prostu nie fair. Już podczas pierwszej misji można było kląć z frustracji z powodu gigantycznego działa na drugim końcu mapy, o którym gracz właściwie nie miał pojęcia. Często ginęło się bez wiedzy, co tak naprawdę zestrzeliło śmigłowiec, bo przeciwnicy potrafili strzelać spoza pola widzenia. Nie lepiej było w sytuacji, gdy wrogi helikopter pojawiał się tuż za ogonem maszyny gracza. Szansa na zrobienie zwrotu i oddania salwy, zanim zrobi to przeciwnik, była niezwykle mała. Warto wspomnieć, iż rozgrywki nie można było w żadnym miejscu zapisać.
![]() |
Szturm na okręt wojenny wroga |
Zapach napalmu o poranku
Apocalypse wciągała jednak bez reszty. Gracz uczył się wówczas etapów na pamięć — rozmieszczenia przeciwników, wyprowadzanych przez nich ataków, układu mapy, momentów, w których pojawiały się helikoptery wroga, etc. Była to gra, którą „masterowało się” podobnie, jak dziś ma to miejsce, chociażby w przypadku serii Dark Souls. Apocalypse jest dla mnie niczym kobieta, w której zakochałem się od pierwszego spojrzenia. Spędziłem z nią kiedyś zaledwie jedną noc, w garażu, u kuzyna, ale z pewnością będę ją wspominał do końca życia.
![]() |
Helikoptery wroga były śmiercionośne |
Komentarze
Prześlij komentarz